niedziela, 19 sierpnia 2012

It is what it is.

Przed chwilą napisałam mega długą notkę o tym, jak ostatnio odkryłam, że jestem paranoiczką, która boi się życia. A to wszystko za sprawą piosenki Comy 'Los, cebula i krokodyle łzy'. Dlaczego nie wstawię tej notki? Bo właściwie była bardziej esejem niż postem, więc aby Was nie zamęczać powiem tyle- nic się nie zmieniło! W domu nadal młyn i krzyk o byle gówno. Mam wręcz beznadziejne kontakty z matką. Nie mam pojęcia jak z nią rozmawiać, jestem w tej kwestii bezsilna. I wiecie co? Pierwszy raz sobie odpuszczam. Już dawno powinnam była pogodzić się z tym, że jest rzecz, której nie jestem w stanie zmienić i jest nią właśnie relacja z zastępczą matką. Może kiedyś zrozumie, że nie jestem jej wrogiem. Może kiedyś zrozumie, że żaden członek rodziny nie jest jej wrogiem, bo szczerze mówiąc, to ze wszystkimi walczy. Jest nastawiona tylko i wyłącznie na atak. Ojciec mówi, że jest z nią te dwadzieścia kilka lat tylko dlatego, że nie chce mu się układać życia od początku. Skoro on się przyzwyczaił i pogodził z tym, jaka jest, ja też mogę. Zwłaszcza, że czekają mnie z nią jeszcze tylko dwa lata. Przetrwam też. Gorzej już nie będzie.
Co do mojej kilometrowej listy 'adoratorów' i 'adorowanych' (fuck, co za żenada!), to powoli zaczynam podejmować decyzje. Mój związek z K, przeszedł już do historii. Moja relacja z nim może być tylko koleżeńska. I wiecie co? Zrobiłam coś szalonego i głupiego. Pewnie mnie wyśmiejecie, ale jesteście pierwsze, którym to mówię, więc proszę się zachowywać!;d Półmetek mam w listopadzie. I wyobraźcie sobie, już w sierpniu kogoś zaprosiłam. Tak, ja też nie wierzę, że zrobiłam coś tak głupiego. Pamiętacie, kiedy mówiłam Wam o P? Coś w stylu 'gdybym miała ideał, on by nim był...'? No, tak. Zaprosiłam go. Po pierwsze- on jest rozchwytywany, więc i tak, żeby z nim pójść, musiałabym zaprosić go z dużym wyprzedzeniem. Po drugie- byliśmy ostatnio razem na grupowym piwie i siadłam jak najdalej od niego i powiedziałam sobie- jeżeli przyjdzie i przysiądzie się do mnie, to znak, że mam to zrobić! Długo czekać nie musiałam. I po chamsku powiem Wam- niesamowicie połechtało to moją próżność.
Po trzecie (bo chyba jeszcze nie było tego punktu w wyliczance?) - K, który nadal coś do mnie czuje, ale bez przerwy pozostawia mi decyzje 'o nas' do podjęcia i stwierdziłam, że jest loozerem, bo nie umie po męsku zdecydować i bez przerwy wałkujemy jeden temat, napomknął o tym, że moglibyśmy pójść razem. No i ja wiedziałam, że jeżeli wcześniej kogoś nie zaproszę, to jak zacznie się szkoła i on będzie mnie namawiał, nagabywał, to ja w końcu zmięknę (bo niestety, ale on często na mnie tak działa), więc żeby później mieć wymówkę i nie dać się podejść, muszę kogoś zaprosić. Bo pójście tam razem, mogłoby się dla nas naprawdę źle skończyć. Ja jestem stuprocentowo pewna, że nie chcę z nim być. Wiem też, że do pewnych sytuacji między nami, już więcej nie mogę dopuścić. Jak to się mówi "nie chcę robić mu nadziei". To prawda. Z autopsji wiem, jak to może boleć. Pomimo że mieliśmy zachowywać koleżeńskie stosunki, to jest jeszcze za wcześnie na takie sytuacje, więc nie mogę z nim pójść.  A wiecie co P. powiedział? 'Kurczę, bałem się, że tego nie zrobisz!' Wymiękłam. Totalnie. Boję się tylko, że do listopada może się wiele zmienić. I tak wiem, pospieszyłam się totalnie. Ale kto powiedział, że nie można robić głupich rzeczy? Można. A ja sobie zapewniłam przystojnego i bardzo fajnego kolegę na półmetek. Jest zajebiście.
A u Was? Jak spędzacie końcówkę wakacji? 

- A