poniedziałek, 9 lipca 2012

purification

Cześć! Minęło ładnych parę miesięcy odkąd tutaj pisałam, ale to chyba nieważne jak często się pisze. Dla mnie ważnym jest fakt, że mam gdzieś w sieci takie miejsce, gdzie mogę po prostu napisać to co chcę i w jaki sposób chcę, w momencie gdy tego potrzebuję. A dzisiaj potrzebuję, cholernie. I mimo że nie jestem ani trochę systematyczna i moje obietnice w stylu- będę pisała częściej, są generalnie gówno warte, to mam przeczucie (niestety!), że będę tego potrzebowała coraz częściej.
Nie wiem dlaczego, ale jest gorzej, z dnia na dzień  coraz więcej rzeczy po prostu pieprzy mi się w rękach. Nie potrafię sobie znaleźć własnego miejsca, zaakceptować przeszłości, którą kiedyś, zawsze mi się wydawało , że po prostu przyjmuję, bez wielkiego rozmyślania. Im jestem starsza, tym coraz gorzej radzę sobie z życiowymi porażkami, mam dopiero siedemnaście lat, ludzie co będzie dalej?!
Jestem przerażona. Nie potrafię wybaczyć matce, która porzuciła mnie i moje rodzeństwo w domu dziecka, nie potrafię wybaczyć ojczymowi, który nas tłukł i wykorzystywał. Nie potrafię wybaczyć zastępczym rodzicom, którzy znęcają się nade mną psychicznie. Nie potrafię wybaczyć sama sobie, że tak wiele głupot robię i coraz więcej błędów popełniam.
I wiem, może powiecie, że ja wcale nie muszę ani sobie, ani nikomu wybaczać, bo po prostu pewne rzeczy są nie do przejścia, ani nie do przeskoczenia, nie do wybaczenia. Ale czuję, z całego swojego głupiego serca, że po prostu muszę to zrobić, muszę znaleźć w sobie taką siłę, która by mi w tym pomogła, że nie będę potrafiła już niedługo bez tego przebaczenia funkcjonować. Potrzebuję oczyszczenia, ale jak je znajdę, skoro ja, mocno wierząca osoba, po wyjściu z kościoła muszę zrobić zawsze coś głupiego, coś z czego potem będę się musiała spowiadać, nie trzy razy a dwadzieścia, bo bez przerwy popełniam te same błędy. Wiecie co? Zawsze wydawało mi się, że jestem mądrą osobą. Doświadczenia życiowe na tyle mnie ukształtowały, że zawsze potrafiłam oddzielić dobro od zła,  to było dla mnie jak określenie co jest czarne, a co białe, po prostu. Gdzieś wewnątrz byłam dumna z samej siebie, że idę pod prąd i asertywnością nie zniechęcam ludzi, a wręcz przeciwnie- przykuwam ich uwagę, pomagam. Teraz jest całkiem inaczej. To ja potrzebuję pomocy, to ja gdzieś się zapadam, poprzez kłamstwo i wpadanie w jakieś beznadziejne sytuacje bez wyjścia, usuwa mi się grunt spod nóg. Jest coraz gorzej, co ja mam zrobić? Pytam po prostu, po ludzku, proszę o pomoc. Chyba nigdy tego nie robiłam, nigdy nie płakałam, nigdy nie potrzebowałam wielkiej miłości czy atencji. Zawsze dawałam to innym, starałam się być dobra. Ale teraz nie potrafię być dobra dla samej siebie, nie chcę się zrozumieć. I okropnie boję się otworzyć przed kimś personalnie, twarzą w twarz. Dlatego tutaj proszę, pomóżcie.